Wiele osób zachwyca się na praktykami dalekowschodnimi, stawiając poniekąd medytacje ponad kontemplację. Na czym polega różnica, skąd bierze się owo przekonanie?

8 kwietnia, 2024

To pytanie, a zatem i odpowiedź, można podzielić na dwie części.
Po pierwsze, na czym polega różnica między medytacją dalekowschodnią, a medytacją chrześcijańską, a po drugie, dlaczego praktyki dalekowschodnie są przez niektórych stawiane ponad te chrześcijańskie.

1. W medytacji chrześcijańskiej w centrum jest Chrystus. To prosta odpowiedź, ale w rzeczywistości nie jest to taki proste.

Niemniej jednak w medytacji chrześcijańskiej celem jest zbliżenie się do Boga – tego w niej szukamy. Oznacza to, że nie ma ona w pierwszej kolejności celu terapeutycznego, ale nie należy wykluczać takiego efektu i także taki skutek w funkcjonowaniu, przeżywaniu siebie, świata, czy swojej przeszłości może się w człowieku pojawić na skutek praktykowania medytacji chrześcijańskiej. Ale ten efekt terapeutyczny sam w sobie nie jest celem. Może być też tak, że psychologiczne trudności czy kryzysy stają się impulsem do medytacji, ale celem nie jest ulga psychiczna, czy uzdrowienie w sferze psychologicznej, choć i ono może się pojawić. Jeśli modlitwa „leczy” człowieka to w takim sensie, że odnajduje on fundament swojego istnienia, którym jest Miłość.

Jeżeli efekt terapeutyczny staje się celem, to nie można już mówić o medytacji chrześcijańskiej. Jak powiedzieliśmy na modlitwie człowiek dotyka fundamentu swojego istnienia. Natomiast skupiając się jedynie na aspekcie fizycznym, czy psychicznym, człowiek może eliminować pewne symptomy, ale nie zbliża się do źródła tej harmonii.

W medytacji chrześcijańskiej nie można niczego zaplanować, ponieważ jest ona spotkaniem z żywym Bogiem. Technika modlitwy czy medytacji jest ważna, zwłaszcza na początku tej drogi, ale nie można jej przeceniać. Technika jedynie otwiera na łaskę, ale nie można nią „wywołać” działania Boga – to do Niego należy decyzja. Nie chodzi o ekskluzywną, rozumową koncentracje na Bogu, która wydarza się jedynie w naszych myślach, ale otwarcie się na inną niż my sami rzeczywistość, ponieważ w medytacji chrześcijańskiej chodzi o relacje, o wzajemne oddziaływanie Boga i człowieka. Oczywiście można być tak zajętym ciałem i oddechem, że miłosna relacja pójdzie w cień.

Natomiast np. w przypadku medytacji zen Saton, czyli ogląd istoty rzeczy, można osiągnąć własnym wysiłkiem. W praktyce zen także podkreśla się, że to nie technika wywołuje pozytywne mistyczne doświadczenie, a eliminuje ona jedynie przeszkody, stwarza warunki, by mogło przyjść urzeczywistnienie „siebie”. Można powiedzieć, że medytacja chrześcijańska i praktyki dalekowschodnie różnią się obrazem „istoty najwyższej”. W większości tych drugich chodzi o przeżycie jedności z wszechświatem. Człowiek czuje jedno z uniwersum i z tajemniczą siłą, która żyje i działa ze wszystkim. I paradoksalnie to doświadczenie niezdefiniowanej jedności może doprowadzić do stwierdzenia, że Boga nie ma. To doświadczenie może dać takie poczucie pełni, że człowiek nie tęskni już za niczym. Warto jednak zauważyć, że tutaj chodzi o skupienie na sobie i na wewnętrznych odczuciach, na przeżyciu tego, że to ja jestem światłem sam dla siebie, ja jestem źródłem przeżycia, ja jestem pełnią i nieskończonością, ja jestem „istotą najwyższą”.

Z kolei w medytacji chrześcijańskiej nie chodzi o osiągnięcie stanu świadomości, czy nawet o błogie zatopienie się w Bogu. Choć i takie doświadczenie może się zdarzyć. Ale to wszystko są elementy drogi, na której człowiek odkrywa na czym polega największa Miłości i upodabnia się do niej.

Także chrześcijanie, zwłaszcza mistycy, mówią o tym, że jest coś takiego jak podstawa wszystkich rzeczy, jest w nich tajemnicza siła podtrzymująca w istnieniu, ale nie zatrzymują się na tym stwierdzeniu. Dostrzegają w głębi osobowe źródło, można nawet powiedzieć, że serce. Serce, ponieważ nie chodzi o beznamiętną siłę napędowa, ale o to, że tym, co stworzyło i stwarza świat każdego dnia jest Miłość. Doświadczają, że to wielkie Życie, w którym uczestniczą, ma swoje centrum, o którym mogą powiedzieć, że jest Kimś, chociaż ów Ktoś nie jest osobą w takim znaczeniu, jak oni sami.

2. Dlaczego zatem praktyki dalekowschodnie mogą być bardziej atrakcyjne niż chrześcijańska medytacja czy kontemplacja chrześcijańska?

Nie znaleźliśmy na ten temat badań naukowych, ale podzielimy się kilkoma intuicjami.

Po pierwsze współczesny człowiek jest skoncentrowany na sobie, na własnych przeżyciach i często jedynie z własnej perspektywy ocenia co jest prawdą a co nie, bez odniesienia do obiektywnych kryteriów. Po prostu „czuje”, że „to jest to” albo, że „to mi nie pasuje”. Zatem praktyka duchowa, w której to on decyduje o wszystkim, na wszystko ma wpływ i może wiele rzeczy kontrolować na pewno wydaje się atrakcyjna. Praktyka, w której chodzi o doświadczenie i o przeżycie – a przecież współczesny człowiek jest kolekcjonerem wrażeń i przeżyć – jest na pewno godna uwagi. Chrześcijaństwo mówi, że nie wszystko od nas zależy w czasie modlitwy. A do tego, że w zasadzie chodzi o „umieranie”, o rezygnowanie nawet z tego, co daje nam satysfakcję czasie modlitwy, by tylko Bóg był ważny.

Po drugie, w tym skoncentrowaniu na sobie, często także chodzi o to jakie korzyści dla siebie może osiągnąć w danym działaniu. Obietnica poprawy dobrostanu psychicznego, poczucia ulgi czy pozbycia się stresu jest wystarczającą motywacją do podjęcia medytacji rozumianej jako praktyki dalekowschodnie. Jak powiedzieliśmy medytacja chrześcijańska może przynieść podobny efekt, ale jest to niejako skutek uboczny. Tym, którym chodzi o efekt terapeutyczny, mogą chcieć chętniej sięgać po praktyki, które taki efekt obiecują.

Po trzecie, chrześcijaństwo które znamy, czy może raczej „jakoś kojarzymy” wydaje się często tak zastygłe, tak rytualne i tak bezduszne, że niejednemu człowiekowi – jeśli np. nie sięgał po dzieła mistyków – do głowy nie przyjdzie, że może ono być bogate w wewnętrzne przeżycia, że może być pełne Obecności i Miłości. A nawet jeśli słyszał te słowa, to wydają się one „regułką”, jakąś teologiczną formułą, bez odniesienia do życia. A duchowe techniki dalekowschodnie wydają się odpowiadać na te pragnienia, które gdzieś w człowieku są – za harmonią, za miłością – ale nie znalazł na nie odpowiedzi w chrześcijaństwie. Człowiek rozczarowany chrześcijaństwem, które nie daje mu odpowiedzi i które go nie dotyka w głębi jego cierpienia, w głębi jego sensu – po prostu w głębi jego życia – chce po prostu spróbować czegoś, co obiecuje właśnie to. Dlaczego tego wszystkiego nie znalazł w chrześcijaństwie? To już osobna historia.